Z okazji urodzin Belli, pojechaliśmy (16.11) w niedzielę do Helsinek. Byłam bardzo podekstytowana tym faktem, ponieważ w planach mieliśmy suszi obiad i lody.
Dojechaliśmy do miasta około 13 i od razu powędrowaliśmy do Fuku, gdzie miałam możliwość nauczyć się poprawnego chwytania pałeczek, a także próbowania suszi. Jednak nie skusiłam się na te z surową rybą, a na kąski z kukurydzą i majonezem, wołowiną czy tuńczykiem.
Następnie cała rodzina wybrała się na zakupy do Stockmanna, a Marcin zabrał mnie na wycieczkę objazdową po stolicy. Wszystkie zdjęcia robiłam z auta, poza tymi w kościele… Najbardziej zadziwiło mnie miejsce przeznaczone do prania dywanów! Ciekawe jakie tłumy zbierają się ze swoimi dywanami… Ciekawym miejscem był także kościół wykuty w skale z miedzianym dachem. Całe miasto wydaje się urządzone z przepychem wielkomiejskich metropolii, tyle, że w miniaturce. Mieszka tam 500 tyś. os. czyli mniej, niż we Wrocławiu, ale na fińskie realia to znaczna część.
Po wycieczce dołączyliśmy do zakupowiczów w Stockmannir, a następnie gromadnie przeszliśmy do lodziarni Fazer. Uwielbiam lody, ale tej porcji nie miałam szans zmieścić :) To może być cudowne lodowe wyzwanie…
A potem to już do Lahti.
Zdjęcie: nastrojowe choinki w centrum
hmhm jakoś sobie nie potrafię wyobrazic loda, którego nie da się zjeść ;)
W tamtej lodziarni były takie ogromne i przesłodkie! Serio!