Muzeum miejskie.

Czas galopuje jak szalony! Mamy już nowy miesiąc, a co za tym idzie.. Jeszcze siedem tygodni i wracam do Polski! Jednak zanim zaczne pakować zieloną walizkę, zapraszam Was na relację ze środowego zwiedzania.. psst nie obędzie się bez afery!

Planowałam, żeby trochę odpocząć i zwolnić tempo.. ale odkryłam, że ten duży, pastelowy budynek to ratusz, a nie dom partii, więc postanowiłam jednak ruszyć na miasto, ale jak już jestem poza domem to jakoś nie wypada zobaczyć jednej rzeczy, bo dojazd trwałby dłużej, niż sam cel. Wygooglowałam kilka fajnych rzeczy, ale… wszystkie w Hanoi! Byłam dzielna i szukałam dalej i tak oto wpadło mi w ręce Muzeum miasta Ho Chi Minh. Ruszamy!

Jak już wspominałam, pierwszym przystankiem był ratusz, szkoda, że mogłam zobaczyć go tylko z zewnątrz, jednak i tak robi wrażenie. Ogromny, masywny, pięknie zdobiony, szczci się na końcu placu. Przed nim dumnie czuwa nad miastem były prezydent… Ho Chi Minh. Niesamowicie kontrastuje z domami mieszkalnymi. Mam wrażenie, że podział społeczny jest tak głęboki, że nie możliwy do wyrównania. Budynki, wielkie gmachy.. pozostałości po Francuzach i domki pudełkowe, przeciętnego Minha… Przepaść.

Przy okazji zrobiłam sobie mały spacer (pamiętacie o lepkości?) po placu i pobliskich uliczkach. Podeszłam także do informacji turystycznej, aby zasięgnąć języka i wskazówek jak dojść do mojego kolejnego punktu wycieczki… ale jak sie potem okazało, pani wprowadziłam mnie w bład. Po drodze skoczyłam na bułeczke do… francuskiej piekarni. (Nie mogę się doczekać urodzinowego wypadu do Paryża!)

Pan kierowca zabrał mnie do muzeum i zaparkował na jego terenie. Ja odszukałam kase biletową i udałam się, aby go zakupić. Pani w kasie mówiłam do mnie z wyższością w głosie i pretensjami, że mój kierowca parkuje auto. Bilet kosztował, tak jak do wcześniejszych atrakcji, 15 000 dongów, a za parking miałam zapłacić 50 000! Trochę dużo… powiedziałam kierowcy, że nie może tu parkować, bo trzeba płacić i, że się zdzwonimy. Zadowolona, ale i zniesmaczona rozpoczęłam zwiedzanie.

Samo muzeum nie robi ogromnego wrażenia, ale jeśli masz wolny dzień możesz je odwiedzić. Znajduje się tu zbiór map granic miasta, ale także samego kraju. Może odczuć szacunek do byłego prezydenta i radość komunistycznych robotników. Dużo ciekawszy jest sam budynek oraz widoki dookoła ;) Największe wrażenie zrobiła na mnie sala ślubów. W jednej z sal, dwie młode Wietnamki robiły sobie zdjęcia, poprosiłam jedną z nich, aby zrobiła mi także. Potem.. druga poprosiła mnie o zdjęcie… Myślałam, że mam patryknąć im wspólne, ale to ja miałam być głównym bohaterem!

Po zakończeniu zwiedzania okazało się, że mój kierowca wciąż parkuje na terenie muzeum ;) wsiadłam do auta i w myślach, podczas przejezdzania przez bramę, mówiłam.. szybko, szybko. Udało sie! :D

przypominacz

Zdjęcie: ja