Od kilku miesięcy jestem całkowicie zauroczona zabawą tereniwą geocaching. Na początku odkrywaliśmy skrytki blisko domu, skutecznie poszerzając terytorium. Doszło do tego, że stało się to naszym sposobem na zwiedzanie miasta :h
Przyszedł czas, aby rozpocząć poszukiwania w Lahti! Oczywiście zaczełam schematycznie – od Najbliższego pudełeczka. Wkręciłam w to Iwo, dopisując odpowiednia historie dotyczącą poszukiwania skarbów. Udało się i został moim kompanem :)
Wiadomo, nasze początki były trudne, bo i teren nie sprzyjający, a i słońce długo nie wychyla się zza chmurki… Do naszej pierwszej skrzynki podchodziliśmy 3 [słownie: TRZY] razy. Muszę się przyznać, że szukanie czegoś, bo nawet nie wiedziałam jak pudełko wygląda, w stercie kamieni to nie jest moje ulubione zajęcie. Jednak, gdy wyszliśmy z domu po raz trzeci, wiedziałam, że się uda… bo ile można?
Ubrani w ubrania do zabrudzenia, przeszukiwałam kamyk po kamyku, a Iwo zadawał setki pytań… Ja szukam, on pyta… Szukam, pyta… Szu, py… Szzzzz….
Moi, moi… przywitał się chłopak. Z kieszeni wyjął GPS i magiczne pudełeczko wskazało kesza. No.. Może nie tak szast – prast, ale może 5-7 minut. Chłopak wpisał się, dał wpisać się Iwo i pojechał. Nawet za bardzo nie chciał się ekstytować tym, że dla przypadkowo napotkanego chłopca była to pierwsza skrytka. Czym to jest przy jego 3 tysiącach…
W pudełku był travel bug, którego zabrałam, aby znaleźć mu nowy dom. Może we Wrocławiu?
To był naprawdę dobry dzień! Pierwsza skrzynka za nami.
Zdjęcie: miejsce pierwszego kesza